czwartek, 31 stycznia 2013

Dzika dzicz - powitanie

Niedziela, 13:15
Dojeżdżam do stacji docelowej, wstaję, podchodzę do drzwi kiedy słyszę:
- Bileciki do kontroli.
- Ale Panie Konduktorze, ja właśnie wysiadam.
- TU??!! - zdziwienie widoczne bardzo.
- No tak.
- Ale się Pani nie pomyliła?
- No nie.
Posiąg się zatrzymał więc wychodzą ostrożnie.
Temperatura -7, wszystko w bieli totalnej.
Stoję na peronie i rozglądam się wokoło.
- Jednak Pani za wcześnie wysiadła.. - słyszę Konduktora
- Nie, tylko się zastanawiam jak przejść na drugą stronę?
- Jak odjedziemy..
Ubrana odpowiednio do warunków, pies na głowie, kurtka zimowa za pupę jak mama uczyłą, traperki na nogach.
Ale wciąz nie wiem jak mam przeleźć na tą drugą stronę?
Zeskoczyć z peronu, przez te tory to jeszcze rozumiem, ale po drugiej stronie wykopy i wądoły pokryte sniegiem nie ruszonym w ogóle, wlecę w jakąś dziurę i złamię sobie coś.
Dodatkowo peron się kończy a wzdłuż torów widzę ogrodzenia ciągnące się akurat w stronę gdzie mam iść.
Po torach mam iść czy co??
Tu często jeżdżą pociągi, niebezpieczne raczej.
"Na pewno ktoś już dziś tędy szedł, pójdę po śladach" - pomyśłałam.
Łażę w tę i z powrotem po niezbyt długim peronie i nic, żadnych śladów, nawet wczorajszych.
No to zeskakuję z peronu na tory, i idę w wądoły.
Oczywiście wpadłam w dziurę, a jak inaczej, utaprana w śniegu cała, wygrzebałąm się i ruszyłam dalej.
A tu mur do pasa, nie ominę, wdrapać się muszę, a tu ubranie i laptop i wałówka, więc jak ten miś wgrzebuję się na postument.
Idę, idę wzdłuż ogrodzenia, brnę w śniegu.
Chałupy jakich nie widziałąm od dzieciństwa, kiedy wakacje na wsi spędziałam, takie stare rozwalające się z budynkami gospodarczymi, krówkami i całą trzodą, przedziwne łatanki na budynkach.
Wreszcie wyszłąm na drogę, którą wiedziałam, że dojdę do celu.
Prawie, że westchnęłam z ulgą kiedy nagle zmaterializowało się dwóch mało niedzielnie ubranych osobników płci męskiej.
Jeden z nich, lat około 50 zmierza w moją stronę.
Spod psa na głowie i odzieży to mnie nie widać praktycznie, no po włosach może widać że żeńska płeć co najwyżej.
Facet mija mnie patrząc na nogi mruczy pod nosem "Zjeżdżaj stąd mała bo jak ci..."
Dalej nie usłyszałam.
Dziwne to zupełnie, nie wiem o co chodzi, ale z leksza przyśpieszam.
Po chwili jestem na swoim kawałku ziemi z domem.

Taka wyprawa zdarzyła mi się pierwszy raz od ponad roku jeżdżenia na budowę.
Zawsze jeździliśmy samochodem z Lubym, teraz pech chciał, że musiałam spędzić w pracy ranek, a że przenosimy się za miesiąc, prace wykończeniowe naszymi rękami są wykonywane cały czas, kiedy się da.
No w moich obcasach to raczej awaryjnie na stację latać nie będę, buty do wyrzucenia byłyby po jednym takim wyjściu.
Jestem w szoku :)

Ta dzika dzicz to 1 km od granicy Wrocławia.
Kot będzie miał ubaw.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi - post zupełnie nie koci.. prywatny raczej.... lepiej nie czytać

Tytuł posta, jak dla mnie kojarzy się z czymś co czasem zrobić muszę, a należy do innych funkcji podtrzymujących życie niż jedzenie czy picie..
W zasadzie kojarzy mi się z biżuterią, bo czasem mam dłuższe okresy kiedy nie mogę, nie mam czasu, nie mam weny, i tak narasta we mnie chęć stworzenia czegoś, że jak już czara się przepełni, to potrafię po ciężkim tygodniu wraz z weekendem ciężkim, w nocy z niedzieli na wstający o 6tej poniedziałek, tak zamiast spać, odpalić palnik około 24tej żeby coś stworzyć- w technice, której jeszcze nie próbowałam..