sobota, 15 lutego 2014

Krumlov..

Odkąd mam futrzaki namówienie mnie na jakiś wyjazd graniczy z cudem.
No, chyba, że chodzi o wypad w góry, to lubię, choć nieczęsto się zdarza.
Post Amyszki z jej kociorzeczami przypomniał mi, że całkiem niedawno byłam w czeskim Krumlovie, absolutnie tego nie chciałam :), ale za namową przyjaciółki pojechałam i przeżyłam lekki szok.
Czechy od Wrocławia to niedaleki wyjazd, ale Krumlov jest naprawdę daleko, w jedną stronę jechaliśmy busem koło 10h, podejrzewam, że samochodem udało by się w 7-8h.
Ale naprawdę warto.
Krumlov to przede wszystkim ogromny zamek, który ciągnie się w nieskończoność i zewsząd go widać.
Jest pięknie podświetlony, a że dojechaliśmy wieczorem to widaok był naprawdę urzekający.

W dzień też pięknie, mimo że słońca nie było tylko deszcz.





Tutaj czeski kot rezydujący w kiosku.
Czy on nie ma typowo czeskiej mordki?

Przesympatyczny, można go było głaskać i głaskać... Ale grupa poganiała niestety..

Miasteczko jest niewielkie, pełno tu pensjonatów, sklepów z pamiątkami i cudownych knajpek z piwem którego nie lubie :), ale też ze świetnym jedzeniem, takiego steku z wołowiny to naprawdę dawno nie jadłam, poezja :)

No i jest to raj dla kociarzy, raj kociorzeczy :)
Widać tu zupełnie inne niż w Polsce podejście do kotów i psów, tu mam wrażenie szanuje się koty na równi z psami, nie ma dziwnych zabobonów.
Na przykład na zdjęciu poniżej, niezbyt dobrze widać, że na kanapie przy szybie siedzi sobie pani z psem i pije kawkę poranną, tak po prostu.


Cząstka rzeczy z kotami jaką udalo mi się uchwycić, było tego znacznie więcej.











Szczególnie polecam nocne wędrówki po Krumlovie wielbicielom horrorów.
Czechy są takim specyficznym miejscem, że na ulicach rzadko spotyka się mieszkańców, a po południu osiedla są wręcz wyludnione, nie wiem skąd się to bierze, ale zawsze mnie to zadziwia ilekroć tam jestem.
W Krumlovie wieczorem jest pusto, a klimat prosto z horroru "Hostel" w moim odczuciu :).
Dreszcze i ciary gwarantowane.
Polecam :)
Wielbicielką zwiedzania nie jestem, ale taakiego miejsca po prostu nigdzie nie ma.
Warto :)


piątek, 14 lutego 2014

Urodziny obchodzimy :)

Trzy lata temu pani Agnieszka przywiozła mi z Żywca rudego wypłosza.. znaczy księciunia :)
To było ponad 3 i pół kilograma temu :)

Była pyszna, świeżuteńka wołowinka, na deser serek kremowy, a teraz odpoczywamy przy kominku :)

Ja z cudownym ekologicznym, czerwonym winkiem, po pożarciu opakowania Rafaello :)
Pozdrawiamy!
Piąteczek na dodatek!