niedziela, 10 listopada 2013

Samce we właściwym miejscu....

Ten pierwszy raz jest zawsze ciekawy, przyjmowany z lekkim niepokojem.
Tym razem Rudy, po raz pierwszy!, nie zrzucił Pizdryka z wyżyn, tylko położył się u mych stóp.
Jako samiec alfa zademonstrował swoją wyższość zajmując jedną z moich stóp - mało widoczne na zdjęciu.

Ten cudowny moment trwał kikanaście minut po czym Pizdryk się znudził :)

Jednym słowem kolejny mały sukces w dokoceniu :)

piątek, 1 listopada 2013

Brunet łóżkową porą..

Młody czaruś rośnie jak na drożdżach.
Właśnie minął miesiąc odkąd go zniewoliłam.
Urósł niesamowicie, oczka przybrały kolor zielony, jest cudowny...

Po decyzji, że zostaje z nami zaczeliśmy oba samce spotykać.
Jedno mogę z całą stanowczością powiedzieć, Ewuś - Rudy ojcowskich uczuć w stosunku do Pizdryka nie ma za grosz.
Krwiożercze i owszem.
W spotkaniach kontrolowanych przewracają chałupę do góry nogami, wióry lecą..
Dlatego poniżej oba osobno..
Póki co :)

Widzieliście kiedyś takie dwukolorowe poduchy?
Jakby ktoś farbą chlapnął :)

niedziela, 20 października 2013

Rodziny się nie wybiera?

Przyjechali w odwiedziny, bardzo ich lubię żeby nie było, ale czasem nie rozumiem..

O Rudym:
"Gruby kotek, ale ładny"

Po przyniesieniu z odosobienienia Małego:
"Tutaj to trzymacie?"

O Zośce na dworze wygrzewającej się na słońcu:
"Nieźle ją wypasłaś"

Zochę wypasłam i owszem, jak ją ostatnio widzieli to była skóra i kości po wykarmieniu czwórki maluchów, a teraz jest śliczniunia mimo kk koteczka, Rudy ma zwisek tłuszczykowy, ale 4,5 kg kota to chyba nie jest przesada?

I czym ja się przejmuję w ogóle?

piątek, 18 października 2013

Zakochałam się...

Bez pamięci, bezrozumnie, jak smarkula - choć już dwa razy dojrzałość osiągnęłam...
Zakochałam się...
Fakt, facet przystojny nieziemsko, choć totalnie nie w moim typie, bo ja blondynów chyba preferuję..
A on czarny..
I co z tego?
Zamiast myśleć jak osoba dorosła, to jak zwykle ja, myślę sercem..
I normalnie nie mogę pomyśleć, że Jego może ktoś inny dotykać, kochać, karmić, być z nim..
Kurczę, skąd mi się to bierze?
A On patrzy na mnie tym spojrzeniem bezgranicznego zaufania..

Nie ma wielkiej miłości bez przeszkód oczywiście.
Przeciwko tej miłości występują dwa samce: Luby i Rudy.
Luby absolutnie nie akceptuje pomysłu żeby Nietoperek vel Pizdryk vel Czorcik z nami został..
Zazdrosny? Zapewne..

Tak jak nieustająco Rudy. Zazdrosny o jedzenie Małego, o mój z nim czas spędzany, o wszystko..
Bije Małego przy każdym kontakcie. Nie wróży to dobrze..
A ja rozdarta pomiędzy trzech samców i Zochę..
Ale jazda..
A doba się nie rozciąga za nic..
Bo czas muszę spędzać osobno z wszystkimi.
Osobno z dworną, chorą na kk Zochą, osobno z Małym, osobno z zazdrosnym Rudym..
Grrrrr....

piątek, 4 października 2013

"Wracaj już - ja z tymi kotami nie daje rady.."

Musiałam wyjechać delegacyjnie, a tu Czorcik złapany w domu, Zocha chora i nie chce siedzieć za zamkniętymi drzwiami, a tabletki trzeba podawać, i oczywiście księciunio Rudi zazdrosny o wszystko i wszystkich.
Po zaledwie 24h mojej nieobecności Luby stwierdził, że on nie daje rady trzymać osobno Rudiego i Czorcika - tak jak sobie zażyczyłam, bo jak jest z jednym to za drzwiami drugi skowyczy.
A Zocha mimo przymrozku w nocy nie chce siedzieć w domu.
Wchodzi, ale każde zamknięcie drzwi wzbudza w niej świra, bo ona musi na zewnątrz.

Mimo to ślicznie leczymy katarek, oczka dziś były w świetnym stanie i widzę że się dobrze czuje.
Dodatkowa powieka widoczna, ale z moich doświadczeń wynika, że trochę potrwa zanim zniknie.
Zocha bezproblemowo zjada tabletki w kurczaku z rosołem, jest kochana dziewczyna:).

Amyszka stworzyła cudny banerek :), jeszcze raz dziękuję, wszystkim dziękuję za wsparcie :)- będzie potrzebne.
Podlinkujcie proszę, będę na bieżąco uzupełniała posta o Czorciku i szukała mu domku.

Podgladając Małego stwierdziliśmy, że jednak chyba to On :)

Mały rządzi, jestem zakochana w tej gibkości, delikatności, nieśmiałości i najbardziej w tych cudnych białych skarpetach :).
Niestety Rudi nie podziela tej miłości, w bezpośrednim kontakcie poluje na malucha, syczy, paca.
Rudi zazdrości, że Mały dostaje jedzenie, że się z nim bawię, wszystkiego dosłownie, jak rozwydrzone dziecko, obraża się cały czas i gryzie.
Ech..

Jest zimno.
Moje ukochane fuksje przemarzły, a mamy początek października!
Masakra.
Rano jak wstaję o szóstej i zanoszę kurczaka z tabletką Zośce woda w misce jest zamarznięta, i to nie delikatnie.
Nie przypominam sobie tak zimnego września czy października...

wtorek, 1 października 2013

Czorcik szuka człowieka na zawsze..


To urocze stworzenie było z Mamą 8 tygodni.
Hasał po łące.
Teraz korzysta z kuwetki, jest zdrowy i bardzo ruchliwy.
Mruczy jak stadko traktorów, niesamowite brzmienie :).
Ma świetny apetyt.
Jest prześliczny :)

Jest już podwójnie odrobaczony, za tydzień szczepienie.
Maluch jest zdrowy, lubi człowieka, jest już udomowiony.

niedziela, 29 września 2013

Ogólnie wszystko do bani..

Czorcik nie przyszedł.
Na polu jest bardzo zimno, dziś jak wyszłam o szóstej rano woda dla Zochy była zamarznięta i to porządnie.
Zocha nie spała w domku, wcale się nie dziwię, na polu jest zimno i bardzo wilgotno, mimo domku z grubego drewna i kocyka musi być tam być bardzo niefajnie w nocy.
I w dodatku jakiś dziki zwierz.
Po raz pierwszy od dawna Zocha nie pojawiła się o szóstej, dopiero po ósmej, z bardzo zaropiałymi oczami.

Co może jej być?
Cały dzień starałam się jej te oczka czyścić, ale ropa płynęła bezustannie.
Przez dużą część wieczoru próbowaliśmy ją z Lubym przekonać żeby została w domu.
Ale ona wchodziła i owszem, ale zostawała tylko przy otwartych drzwiach, zamknięcie w środku powodowało głośny lament, a drzeć to ona się potrafi.
Podałam jej kolejne odrobaczenie, może będzie lepiej.
Ale została na tym zimnie, w złym stanie w dodatku.
Całymi dniami szuka Czorcika, głośno miałczy chodząc po zaroślach, serce się kroi.

Burasek nie pojawia się od dwóch tygodni.
W ogóle.
To się dotychczas nie zdarzało. :(

Rudy wczoraj został zaszczepiony i zachowuje się nieswojo, cały czas leży i śpi.
Najchętniej na mnie, jak muszę akurat coś zrobić, a nie leżeć.

Beznadzieja.

piątek, 27 września 2013

Zocha - jedyna taka..

W dzikiej dziczy na wiosnę zaczął odwiedzać nasz śmietnik w poszukiwaniu jedzenia czarno biały wypłosz, młodziutki, skórka i kości.
Bardzo zaciekle rozrywał wszelkie śmieci spożywcze, jak zobaczyłam złoczyńcę przypadkiem przez okno zaczęłam mu wystawiać kocie jedzenie.
Czasami jedzenie znikało, czasem nie, aż do wakacji, kiedy wypłosz zaczął nas odwiedzać zdecydowanie cykliczniej, czyli ze dwa razy dzienne, a czasem częściej.
Potem przestał uciekać gdzie pieprz rośne jak zbliżałam się żeby położyć chrupki, a z miesiąc temu zaczął się nawet drzeć - miałczeniem tego nazwać nie można było :) - obwieszczając że jest głodny.
W tym czasie też zauważyłam że wypłoszowi podejrzanie brzuszek odstaje, ale wmawiałam sobie że to robaki - postanowiłam go odrobaczyć.
W weekend dwa tygodnie temu dałam mu w jedzeniu tabletkę, siedziałam sobie patrząc jak je i już wiedziałam że to Ona.
Maleńka, drobniutka, młodziutka - narzuciła mi się od razu myśl o sterylce.
Luby twierdził, że Koteczka właściciela ma, ale to wieś prawdziwa, więc kot ma sobie sam radzić, kota się nie karmi i się nie dba.
No wtedy z zarośli wybiegła gromadka 4 koteczków, miesięcznych, i już wiedziałam, że to jej.
Dzikuski schowały się zaraz, a ja się przeraziłam - bo co z taką gromadką począć?
Wiem, że to nie mój kot, ale Ona przyprowadziła te małe do nas, zaufała.
Wcześniej starałam się nie oswajać jej, ale po tym zdarzeniu już nie oporowałam bo mała, śmietnikowa dzikuska sama się do mnie garnęła.
Okazałą się cudownie mruczącą, niezwykle miziastą koteczką.
Ale, na drugi dzień po pokazie dzieciątek - które ukrywały się przed nami w zaroślach wciąż - zbudowaliśmy domek dla nich, bo pole ani bezpieczne, ani miłe o tej porze roku nie jest.
Niestety trójkę maluchów widzieliśmy wtedy pierwszy i ostatni raz, nie wiemy co się stało z nimi, został cudny czarnulek z białym krawatem i białymi skarpeciolami i koteczka.
Zaczęłam szukać małemu domu, znalazłam, w piątek miałam dzikuska brutalnie zabrać od mamy, ale rodzinka jest przetestowana i będzie sobie żył w domu zamiast marznąć na polu jak pozostałe tu koty narażone na ataki dziki zwierząt i wygłodniałych psów..
Prze ostatnie dwa tygodnie Zocha z Czorcikiem mieszkali sobie w domku, ona radośnie wybiegała o poranku po jedzenie jak tylko otwierałam drzwi.

Niestety, życiu i na wsiowym polu bajki nie ma.
Dwa dni temu coś dużego zaatakowało Zochę i Czorcka, Czorcik zwiał, Zocha przerażona szukała go cały dzień.
Z domku wywleczony kocyk, pocięty dosłownie, rozwalona wycieraczka przy drzwiach wejściowych.

Na wieczornym kamieniu wciąż go nie było.
Pojawił się dziś rano, ale przerażony nie opuścił zarośli, słyszałam jego miałki.
Liczyłam, że się pokaże po południu, złapię chłopaka i dowiozę do rodzinki.
Siedziałam na miejscu karmienia dwie godziny i nic, nie przyszedł.
No i denerwuję się, bo na polu zimno, przymrozek już jest, chciałam Zochę przekonać do wejścia do garażu domowego, ale o Czorcka się boję, może Zocha z nim jest?
Bo jak wyszłam przed dom to była, ciemno bardzo dziś, a tu świateł nie ma, nie usłyszałam miałków.
Boję się o nią o o małego i ryczeć mi się chce.
Bo życie to nie bajka...

Moja obrończyni..

Wyobraźcie sobie późne popołudnie na polu, łące jak kto woli zarośniętej zielskiem metrowym, ja na dróżce z Rudim i Zochą - spacer taki, jak Rudiego wyprowadzam, Zocha chadza za nami. Wyjątkowo widać słońce, to dziś, ale chłodno od pola.
Przykucam, biorę Rudego na kolana, Zocha się ociera o nogi więc wolną ręką ją głaszczę.
Kątem oka widzę, że za zakrętem nadchodzi znajoma sunia, która zawsze przybiega się przywitać.
Sunia nadchodzi zza moich pleców, widzę jak Zocha drętwieje i następuje akcja.
Nagle Zocha warcząc i sycząc wyskakuje spod moich nóg na sunę, skowyt, Rudy atak paniki, rzuca się nie wiadomo gdzie, Zocha wpada pod samochód, sunia ucieka.
Ja zostaję sama na placu boju.
Wychodzi mi, że Zocha chciała mnie ochronić.
Ta maleńka, delikatna istotka.
Jak zwykle Rudi nie stanął na wysokości zadania.
Samice górą :)
Poniżej Zocha, obrońca uciśnionych :)

sobota, 14 września 2013

Nie wiem co się dzieje - jest dziwnie..

Ten rok jest inny.
Nie wiem czy ja się zmieniłam czy zmysły mi się wyostrzyły??
Tak czy owak, nawet gdyby to nie wszystko wyjaśnia.

Wpierw, tak na wiosnę, zwierzaki mnie pokochały.
Nie mam na myśli Rudego, ta wybitna jednostka się wciąż opiera, ale pracuję nad nim metodami wprost z literatury psychologiczno kociej.
Obce koty, obce psy zaczęły mnie darzyć uczuciami ponad przeciętnymi.
Normalnie jak szłam przez wieś, każdy pies broniący swojego obejścia, swojego terytorium, obszczekiwał mnie - jak każdego innego obcego.
Nie mogłam mojego Lubego wyciągnąć na rower, zatopiony w pracy przy budowli swojego życia każdą wolną chwilę do wypęku poświęca właśnie jej, więc w każdą wyprawę rowerową wybieram się sama.
I na pierwszej takiej podróży 7 km od chałupy okazało się że mam panę jak się patrzy i już nie dojadę.
Dzwoniłam i dzwoniłam po pomoc, tak z pół godziny, potem się wściekłam że Luby nie odbiera i poszłam piechotą te kilometry z niepełnosprawnym rowerem , niestety drogą nadmiernie uczęszczaną, droga z której jechałam to było 15 km i wolałam mimo wszystko krótszą :).
I tak idąc sobie zyskałam wielu adoratorów w postaci burków, które wpierw podbiegały z ochotą poszczekania, z niewiadomej przyczyny tego nie robiły, tylko mnie odprowadzały łasząc się niezmiernie, poniektóre mając otwarte bramy odprowadzały mnie naprawdę daleko, szły nz przodu, co po chwilę patrząc czy za nimi idę - niezmiernie śmieszne widowisko.
Dodam, że to było wiosną, nie w żadne upały czy burze, ale w piękną wiosenną pogodę.
Zwiedziłam dziką dzicz dookoła, zaliczyłam totalne widoki w stylu: stada sarenek z samcami liczące ponad dwadzieścia sztuk, wyskakujące mi pod koła z zarośli, wystraszyłam bociany na hektarach których za bardzo nikt nie odwiedzał i jak zaczęły wzlatywać w powietrze, to tak wzlatywały i wlatywały z ładnych kilku hektarów, naliczyłam 34 sztuki krążące nad polami.
Dałam spokój eksploracji na rzecz ich spokojnemu żerowaniu.
Potem zrobił mi niespodziewankę obcy, dorosły Buras.
Siedząc w domu, to też zaczęło się na wiosnę, Buras - dotychczas nieznany, choć widywałam go kilka razy z daleka - zaczął płaczliwie miałczeć pod drzwiami wpierw a potem na werandzie.
Maiłk taki kojarzy mi się przede wszystkim z głodem, więc zaczęłam tego dużego głoda dokarmiać, acz nieregularnie, bo tak się pojawia.
Ale, jak się później okazało, to nie do końca głód go skłania do wywabienia mnie z domu.
Często bardziej Buraskowi chodzi o poocieranie się o moje nogi, żebym po podrapała po główce, niż o jedzenie, choć czasem głodny chłopak jest.
Buras to prawdziwy dżentelmen i taka miłość cieszy.
O Czarnej, już w tej chwili Zośce, będzie osobno - ona pokochała bardziej Lubego i Rudiego, choć to ja ją karmię od początku.
Następnie były przepowiednie.
Moje.
Takie nieprzemyślane wypowiedzi podsumujące jakieś tematy, myśli...
Okazują się być trafne - wiedzieć o tym nie mogłam, bo się "okazuje" po jakimś czasie, że dokładnie tak jak mówiłam jest.
Skąd mi się to bierze?
Zaczynam się siebie bać..

Kocham jesień, papryka, malinowe pomidory,śliwki, owocki - mniam.
Ale ja, zatwardziały mięsożerca, który jeśli trzy razy dziennie nie zje mięsnego produktu dobrej jakości to będzie głodny..
Ja, ten mięsożerca, żebym wolała ziemniaka z pomidorem a oddawała Lubemu całą pyszną wołowinkę w śmietanowym sosie???
Dobrowolnie??
DNA mi się zmienia chyba czy cuś..
Mutuję...

środa, 31 lipca 2013

Pasionkowe wyzwanie część 2

Troszkę się przeczytało :)
2) nie jestem pewna czy tu można przyporządkować thriller medyczny?
nie czytałam dotąd niczego tego autora, zakupiłam na jakiejś wyprzedaży i wreszcie przeczytałam
umiera znany naukowiec zajmujący się badaniem mózgu, przed dziwnym samobójstwem dzwoni do syna z prośbą o zniszczenie zawartości jego komputera, syn - także początkujący badacz tej samej dziedziny co ojciec - nie realizuje tej prośby więc zaczyna się dziać...
niezła

2)no tu chyba bez opisu zostawię :)
polecam oczywiście :)
3)i 9) czy to obyczaj?
od razu zapowiadam, że ten rodzaj mnie raczej nie porywa, no i książka mi wpadła w ręce, nie wybrałam jej specjalnie (MM nie dostałam niestety jeszcze)ale jeszcze w tym puncie będzie MM zaliczona
Młoda dziewczyna, bardzo krótko po ślubie z cudownym facetem zostaje wdową. Mąż, przewidując swoje odejście, prosi przyjaciela o dostarczenie żonie po jego śmierci psa. Kilka lat po pogrzebie męża dziewczyna zaczyna chodzić na randki, a pies dziwnie się zachowywać.
Autor "listu w butelce", książka niezła, ale nie mój gatunek.
4) ebook przez Legimi w trawajach i busach, krótkie historyjki w sam raz na niewygodę podróży miejskich
2) i 7)Ubawiłam się czytając tę wiejską fantastykę. Często jak czytam tego Autora zastanawiam się skąd mu się to bierze?
Pomysły ma niesamowite :)
Byłby świetnym nauczycielem historii moim zdaniem :)
Historyjki o Jakubie Wędrowyczu polecam gorąco z całą odpowiedzialnością, szczególnie dość krótką, ale z niesamowitą puentą "Skansen" o biednym aniele stróżu, który bardzo żle trafił.
9)świetna pozycja, polecam wszystkim kociolubom, od początku opowiada o jak kot się zachowuje, dlaczego, jak reaguje, jak można kota zrozumieć i zacząć nim rozmawiać

Ofco, dziękuję za informację o serialu Kinga, nic nie wiedziałam :).
Nadrobiłam, zobaczyłam co było do zobaczenia i co prawda oglądać będę nadal, ale wolałam Haven.
Jakoś mi ekranizacja "Pod kopułą" nie leży, o szczegóły chodzi, kupy się często wszystko nie trzyma.
Jakie macie wrażenia, może oglądaliście?

czwartek, 11 lipca 2013

Bo Ofca wie co dobre - czyli pasionkowe wyzwanie - realizacja cz. 1






Przeczytałam.
1. Książkę Króla

Polecam. Zaczyna się melodramatycznie, potem następuje pomieszanie dramatu, horroru z romansem.
Nie podobało mi się wyjaśnienie - czytałam z zamkniętymi oczami szybko przewracając strony.

8. Książkę polskiego autora

Najlepsze co kiedykolwiek wyprodukowała moja ukochana Autorka.
Czytałam stutysięczny raz - nie było zakazu czytania po raz kolejny :)

9. Książką o kotach

Niesamowita książka weterynarza praktykującego 30 lat, kochającego koty od dzieciństwa.
Pełna ciepła i miłości, nie wierzę że tacy faceci istnieją :), to chyba wyjątek od reguły.
Bardzo polecam.
Ma wadę taką, że za nic nie zorientowałam się kiedy zaczęłam to skończyłam już...

wtorek, 28 maja 2013

A pod moim oknem w dzikiej dziczy mieszka...

No i stało się..
Przenieśliśmy się w drugi dzień wiosny.
Jak na wiosnę w tym roku przystało, prześlicznie minusowa pogoda wraz z towarzyszącą śnieżycą na zakończenie dnia kiedy przewoziliśmy do miejsca przeznaczenia Rudego.
Bardzo bałam się o Rudego, ostatnio sporo chorował, ostatnie leczenie antybiotykiem trwało ponad miesiąc bo chłopak nie przychodził do siebie, wcześniej też był chory - jednym słowem bałam się, że za bardzo przeżyje te przenosiny, on zmian nie lubi...
Kilka razy braliśmy go na budowę, kiedy już było dość bezpiecznie dla niego.
Teatr wtedy robił, zachowywał się jak primadonna, ale to go troszkę przygotowało na przenosiny.
Chyba z tydzień, góra 10 dni - i już koteczek śmigał po całym domu z podniesionym ogonem, pan na włościach.


Wyszło, że to ja nie potrafię się przestawić.
Dziwnie się czuję, taka przestrzeń dla mnie, tyle miejsca - dziwnie mi..
No i nikogo wokół - to nie dla mnie.
Ja całe życie zawsze miałam kogoś za ścianą. W bloku, w pracy..
A tu mur i pole.
Stoją domy obok, ale na ulicy nikogo nie widać, czasem jakiś samochód przejedzie i tyle.


Za to okoliczności przyrody nie powiem, wybuchły.
Ptaków wrzask - sorki śpiew, co poniektóre zaprzyjaźniły się z Rudym i zaglądają bardzo często.
Śliczne tu ptaki żyją, kolorowo ubarwione.

Odwiedzają nas też myszki, gronostaje, jak ten poniżej jeszcze na koniec zimy, jeszcze w białej szacie.
Skakał sobie po naszym tarasie, któego jeszcze nie ma :), ale dosłownie 10 cm od szyby.

A co do tytułu, to pod moim oknem, na polu żyje sobie daniel.
Ogrodzenie domu mamy z trzech stron, z przodu domu póki co nie ma żadnego więc zwierzaki wszelkiej maści hasają po skarpie z ziemi którą mamy jeszcze podnieść teren.
Póki co wyrosły na niej chaszcze nieposkromione.
Tak w zasadzie to dookoła na polu było nic, a na naszej skarpie było już zielono, nie wiem czemu bo w tym miejscu najbardziej wieje, więc zimno.
Ale któregoś dnia jak rano wstałam o 6tej, wchodzę do wanny a tu daniel przed oknem.
Na podwórku.

Wannę mam pod oknem, bardzo dużym, nieosłoniętym oknem, i nie sposób się nie obudzić widząc kilka metrów przed sobą dzikie zwierzę.
On mnie nie widział, ale zanim zawołałam Lubego z aparatem przemieścił się pod werandę, skakał sobie po skarpie, zachowywał jak szczeniaczek.
Potem jak przechodził koło domu żeby wyjść za ogrodzenie, widziałam go z odległości metra dosłownie, te piękne czarne oczęta, każdy mięsień natężony bez grama tłuszczu.

Oczywiście Rudy zaczął na niego polować, obserwował z kolejnych okien każdy ruch, na koniec jak daniel zbiżył się bardzo ogon Rudego przypominał ogon wiewiórki :).

Na tej wizycie się nie skończyło, daniel lubi nas odwiedzać, najczęściej pasie się dookoła ogrodzenia, ale czasem wpada na skarpę pobaraszkować i pożywić się.

Są też inne sarenki i daniele, ale ten jeden ryzykant polubił tutejsze pole, domyślam się że się tu urodził, młodziutki jest chyba jeszcze.

Skarpa jest zresztą magnesem także na koty okoliczne.
Zlokalizowałam w niej dwie dziury, bardzo duże, jak do korytarza jamy, najwyraźniej jakieś zwierzątko tam mieszka bo cyklicznie co najmniej dwa razy dziennie przychodzi tam polować wielkogłowy Buras i Trzykolorka, zwana przeze mnie od początku Tri.
Mi się nie udało podejrzeć zwierzaczka, bujna roślinność pozwala mu na anonimowość.
Boję się tylko co z nim jak zaczniemy skarpę rozbierać, bo niedługo już to nastąpi, za nic nie wiem jak wykurzyć zwierzaka żeby tam nie zginął???

Dziękuję Kochani, że o nas pamiętacie i dopytujecie, Rudy ma się bardzo dobrze.
Szaleje po domu, każdy nowy nabytek meblowy testuje z uporem, pokochał sofę bo jest przy oknie tarasowy,
Wszystkie okna są bardzo duże, Rudy nauczył się szybciutko przemieszczać po kolejnych pomieszczeniach żeby obserwować koty które tu przychodzą.
Bo oczywiście kotów tu cała chmara.

A nie odzywam się bo cały czas praca, sprzątanie, malowanie, wykańczanie.
I niestety, lub stety, tu nie ma internetu.
Sygnał telefonii komórkowej jest tak słaby, że można rozmawiać tylko w jadalni w charakterze naklejki na szybę, a i to nie pomaga, rwie się połączenie i tyle.
A w pracy mam pracę i za nic czasu na prywatę.

Pozdrawiam Was serdecznie i cieplutko wbrew aurze :)