Budził się jak wracaliśmy do domu, żeby coś zjeść i żeby mi przerwać w rozpoczętej dopiero co pracy biżuteryjnej przynosząc sznurówę i trącając łapką - w tym momencie trzeba się z kotkiem pobawić, nie ma taryfy ulgowej.
W czwartek przed świętami, co niepodobne do mnie i świadczy o krańcowym wyczerpaniu :), poległam z nim.
Dla mnie był to najbardziej męczący okres przedświąteczny, a potem okazało się że i świąteczny, wszechczasów.
Zapadła decyzja, że zabieramy Rudiego na dwa dni na święta wyjazdowe.
Droga niedaleka, ale Rudi nigdy nigdzie nie wyjeżdżał, przynajmniej z nami.
Oczywiście mnie ta perspektywa ogromnie stresowała, zakupiłam stosowną torbę, w sobotę spakowałam nawet jego podusię parapetową, żeby miał swoje łoże, wszystko żeby go odstresować.
Do torby wejść nie chciał.
Specjalnie dzień wcześniej ją rozstawiłam, zawsze się wszędzie wpycha, a jak powinien się zainteresować to co? Potraktował ją jak wroga...
W sobotę wpakowaliśmy wszystko do auta, serniki, pierogi i inne takie, a na koniec miał zostać zabrany rudy.
No i nie chciał wejść do torby. Niestety musiałam go przekonać siłą.
Ale usiadłam z nim na tylnym siedzeniu, otworzyłam zaraz górną pokrywę i zaczęłam głaskać, bo trząsł się jak osika patrząc na mnie co sekundę oczami jak pięciozłotówki.
Tak już po dwóch kilometrach wpakował mi się na kolana i podekscytowany nie wiedział gdzie patrzeć bo z czterech stron cały czas coś się działo :)
Przestał się trząść, za to grzeczniutko siedział do końca trasy i zachwycony podziwiał widoki.
W domu wniosłam go na piętro do sypialni, gdzie natychmiast jak z pokoju wyszłam dał nura pod łózko.
Cała rodzinka chciała bohatera zobaczyć a rudzielca niet :)))
Zwiedził pokój i bardzo szybko stwierdził, że zwiedzania reszty rezydencji czas zacząć.
Wypuściłam go, ale cały czas się bałam, że zapędzi się za kimś wychodzącym więc przez resztę wieczoru i cały dzień następny biegałam co chwile sprawdzić gdzie jest.
Rudi nie spał, nie jadł, zachowywał się tak jakby ktoś mu wstrzyknął jakiś środek pobudzający, biegał bezustannie, wąchał, chował się, uciekał.
Usłyszałam tyle syczenia w ciągu tych dwóch dni, że wąż chyba tyle dźwięków z siebie nie wydaje przez całe życie.
Ubzdurał sobie, że pięterko jest jego i każdego z domowników i gości idącego po schodach do sypialni obsykiwał żarliwie. Skąd mu się to wzięło?
Zapędził się wielokrotnie na dół, ale schodów bronił namiętnie. Dobrze przynajmniej, że nikogo w tym szale nie pogryzł.
Zbierając się z powrotem musiałam go do torby już bardziej siłą włożyć niż wcześniej, za to był tak zmęczony całą akcją kilkudziesięciogodzinną z brakiem snu, że w samochodzie padł i tylko miałkaniem komentował co ostrzejszy zakręt lub wyboje.
A w domu?
W domu poszedł spać na dwa dni, z przerwami na papu, siku i miałkanie pod drzwiami że chce się wynieść.
W sumie to mu wszystko zwisa :)
Jak to dobrze, że już po świętach.....
Piękny, piękny kot! :)))
OdpowiedzUsuńZwierzaki zawsze odstawiają akcje z tymi podróżami. Swoją drogą - nikt im krzywdy nie robi, a drą się jakby je ze skóry obdzierali! Mój pies, jak szykuje się dalsza podróż, waruje przy torbach i wygląda jak ofiara pobicia - ogon podkulony, oczy jak spodki, no biedny chudy pies, którego nikt nie kocha. Na pewno wyjadą i go zostawią samego na pewną śmierć głodową!
W samochodzie odstawia cyrki - śpiewa, płacze, jęczy i mękoli, a po pół godzinie przypomina sobie, że samochód ma OKNA i usadawia się komuś na kolanach. Podziwia widoki, wymemla całą szybę nosem, szczeka na psy zaokienne, podróżnik pełnym pyskiem! :)
Ale do samochodu trzeba go wsadzić, bo książe sam łap nie będzie męczył, żeby się odbić na wysokość Toyoty, nie czołgu.
Ściskam :))))
no to masz szczęście, że w tym stresie nie przemówił w wigilię ludzkim głosem bo by Ci nieźle nawtykał;) Ale jak to jest, dziecko ludzkie się wozi i nie ma się tyle wyrzutów a przecież dziecko też się czuje w obcym miejscu źle i niepewnie. Co te głupie koty z nami wyczyniają!
OdpowiedzUsuńKasiu, bo psina dba o Was :)
OdpowiedzUsuńJak porobi szopki to Wy się nie będziecie nudzić bo zajmiecie się pieseczkiem :)))
MAcie wesoło w podróży :)
Klarko, jak się o dziecko dba to jest zrozumiałe i wszystko w porządku, ale taka dbałość o kota dla niedokoconych to bardzo delikatnie mówiąc normalne nie jest, a Święta spędzaliśmy u rodzinki Lubego - tam się nie ma takich uczuć do zwierząt jakie ja mam do Rudego...
OdpowiedzUsuńWypisz, wymaluj jak z Leonem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy :)
Moją ukochaną sunię Gabi ( już jej z nami nie ma... ) braliśmy ze soba wszędzie - od momentu gdy zaczynaliśmy się pakować musiała siedzieć w samochodzie, bo się bała, że jej nie weźmiemy...i zawsze wiedziała, ze dojeżdzamy w miejsce przeznaczenia- taki 6ty zmysł....
OdpowiedzUsuńSuper relacja - mnie też zawsze wszyscy traktują jak nienormalną z powodu kotów, ale ja to mam gdzieś i robię swoje (tzn. chucham na nie i dmucham). Śmiać mi się chciało czytając Twój opis, bo jakbym go skądś znała ;-) Pozdrówki dla Ciebie i głaski dla futrzusia :-)
OdpowiedzUsuńJednym słowem miał prawdziwe święta :-)))
OdpowiedzUsuńŚwięta mają takie właśnie być, pełne niespodzianek , nowości i zmęczenia :-)))
To że jednak podziwiał widoki jadąc w tamtą stronę to już sukces,a resztę to wiadomo stres robi swoje ...
OdpowiedzUsuńAle jak będzie częściej jeździł to będzie coraz lepiej :)
Jedna co swój dom to swój :))
Głaski dla Rudiego :)
O taaak, to prawda!
OdpowiedzUsuńPodróż z Bazylem zawsze jest ciekawa :)))
Z podróżniczo-psich historyjek pamiętam jeszcze jedną: moja koleżanka, góralka, jeżdżąc do rodziny do Zakopanego musi dwa lub trzy razy w roku przebijać się przez cudowne korki na Zakopiance. Podróżuje z psem, jakżeby inaczej. I co robi, kiedy psu zmęczonemu podróżą chce się siku?
Samochód toczy się wolniutko, noga za nogą, z uchylonymi drzwiami, a psina posłusznie obszczywa, przepraszam za wyrażenie, prawe przednie koło samochodu :D
Pies bezproblemowy. Mój by próbował czmychnąć przy pierwszej lepszej okazji, a Dino tylko siknie i szybciutko wraca na swoje miejsce. Koleżanka narzeka tylko na jedno - sam za sobą drzwi nie umie zamknąć ;))))
Leonku :) dokładnie tak, dlatego wypytywałam o Wasze podróże :).
OdpowiedzUsuńGeneralnie cieszę się, że nie na mojej głowie tak jak to się kończy u weta :)
Ystin, przykro mi że Waszej suni już nie ma, ale macie co wspominać :)
OdpowiedzUsuńAniu, masz podobne towarzystwo wokół :) rozumiesz mnie :)
OdpowiedzUsuńDlatego możesz zrozumieć jak bardzo doceniam to, że mnie odwiedzacie i wspieracie.
Dziękujemy, pozdrawiamy także :)
Amyszko, stara prawda, jakże sprawdzająca się w przypadku futrzaków :)))
OdpowiedzUsuńKrysiu, nie tak wyobrażam sobie święta, zdecydowanie nie :))
OdpowiedzUsuńKasiu, pies ideał! :)))
OdpowiedzUsuńLudziom zawsze za mało jak widać :)))
Ależ miał Rudi świąteczne przygody :-) Podróże, zwiedzanie nowych miejsc. Ale mu dobrze :-) Szkoda że my naszej bandy nie możemy ze sobą zabierać na święta.
OdpowiedzUsuńEwuś, nie ma czego żałować :), to lepiej dla nich :)
OdpowiedzUsuńCzyli Rudi okazał się zuchem. Szybko przezwyciężył strach i zaczął korzystać z atrakcji :) Coś mi się wydaje, że zostanie zapalonym podróżnikiem.
OdpowiedzUsuńPrzemku, już został :)
OdpowiedzUsuńWyobraża sobie, że tak go będziemy po każdej pobudce zabierać sądząc z rozpaczliwego miałkania pod drzwiami kilka razy dziennie :)
Eh te podróże. Mój Ryszard znosi podobnie jak Twój rudy. Zastanawiające jest to, że o ile na codzień potrafi nawet spać w swoim transporterze to jak widzi nas w płaszczach i transporter na środku pokoju, to nie chce do niego wleźć. Trzeba go siłą wepchnąć. W samochodzie po 5 minutach jest przeraźliwe jęczenie i musimy go wypuścić. Jaśnie Pan zajmuje wtedy najczęściej miejsce pomiędzy fotelem kierowcy i pasażera- na hamulcu ręcznym :)
OdpowiedzUsuńHej Basiu - co słychać u Ciebie i Rudiego??? Widzę, że codzienność pochłonęła Cię tak jak mnie i coraz mniej czasu na blogowanie ;-)))
UsuńAniu, wszystko w porządku :).
UsuńZmienił mi się zakres obowiązków, zamiast pracy dla jednej osoby, wykonuję obowiązki za trzy osoby i to się raczej w najbliższym czasie nie zmieni.
Staram się jak mogę, ale padam wyczerpana, bo ciągle pracuję na najwyższych obrotach i zastanawiam się ile tak pociągnę :).
Bardzo się cieszę, że znalazłaś pracę, wiem jak to jest szukać i odbijać się o mur. Dobrze Cię tam przyjeli?
Pozdrawiam cieplutko :)
Kotfanka - fajny nick masz :) - z kotami jak z dziećmi, jesteśmy wrażliwi na te wysokie jęki i pozwalamy sobie wejść na głowę (u mnie wręcz dosłownie :) chociaż kotku krzywda wcale się nie dzieje :))))
UsuńCo tak długo odpoczywacie na blogu po tych świętach :-)))
OdpowiedzUsuńBasiu - jest ok, ludzie sympatyczni, obowiązki na razie nie są jakieś zatrważająco trudne, tylko plecy bolą - i to jest moje największe zmartwienie :-(
OdpowiedzUsuńWracaj do nas, bo tęsknimy :-)